niedziela, 14 marca 2010

Czy na pewno warto?

"Warto rozmawiać?" Ostatni program Jana Pospieszalskiego jest kolejnym dowodem na to, że wcale niekoniecznie. A może nawet, że czasami warto nie rozmawiać. Program pozornie traktował o tym, czy "mowa nienawiści" jest pretekstem do kneblowania ust chrześcijan. Chodziło oczywiście o absurdalny i nielogiczny zupełnie wyrok w sprawie Alicja Tysiąc vs. Gość Niedzielny. Na temat samego wyroku wiele już napisano i póki nie mam dostępu do uzasadnienia wyroku nie mam zamiaru znęcać się nad sądem jeszcze bardziej. Jeżeli jednak uzasadnienie będzie podobnie wysokich lotów jak to z niższej instancji, będzie to kolejny przyczynek do dyskusji nad kondycją intelektualną i moralną polskiego sądownictwa. Jeśli znajdą się w nim pouczenia o typie dyskursu, który może prowadzić Kościół (takiego naruszenia zasady niezależności państwa od Kościoła - która to zasada, poniekąd, powinna działać również w drugą stronę - jeszcze w Polsce nie było, chociaż za granicą to i owszem), będzie jeszcze gorzej. Ale dość.

Napisałem, że pozornie temat dotyczył spraw powołujących się na niedopuszczalność "mowy nienawiści" a dotyczących tak naprawdę wolności słowa. Ciekawe, prawda? W wolnym kraju ktoś arbitralnie uznaje, że o czymś wolno pisać i mówić tylko i wyłącznie w jeden określony sposób. Ale znowu nie o to chodzi. Przynajmniej mnie chodzi m.in. o to, że o dopuszczalności mordowania dzieci w łonie ich matek, zwanej eufemistycznie aborcją rozmawiać nie warto. Kiedyś świetnie ujął to Janusz Korwin-Mikke (mimo, iż w tej chwili nie jestem jakimś jego wielkim fanem) - nie będziemy dyskutować o tym, czy wolno zabijać dzieci (jeśli uznajemy płód za człowieka - choć to oczywista tautologia) ani o tym, czy kobiecie wolno sobie obcinać paznokcie (jeśli jest to tylko nieznacząca część ciała kobiety). Trudno odmówić racji takiemu rozumowaniu, choć samo w sobie nie rozwiązuje ono problemu, ale - zupełnie słusznie - przenosi go na zupełnie inny poziom.

O tym, że zupełnie nie warto rozmawiać świadczyła postawa dwu uczestników dyskusji - prof. Hartmana, który z wyżyn swej mądrości nie pozostawiał nikomu szansy na sensowną polemikę z jego poglądami (no któżby śmiał dyskutować z profesorem!) i Tomasza Jastruna, który stosował znaną z niektórych gazet codziennych metodę dyskusji, polegającą na tym, że opinie, z którymi się nie zgadzał kwitował nazwaniem ich "absurdem" bez najmniejszej próby wyjaśnienia, czemuż absurdalne są. Absurdalne jest np. porównywanie aborcji do holocaustu. Jeśli zdefiniujemy "holocaust" (wbrew źródłosłowowi) jako "zbrodnię polegającą na zamordowaniu wielkiej grupy ludzi tylko i wyłącznie dlatego, że do tej grupy należą" - aborcja jest holocaustem (świadomie z małej litery, bowiem, czy chcemy czy nie, ten z wielkiej dotyczy jednego konkretnego "holocaustu"). Przecież nie ma znaczenia, czy mordujemy w komorach gazowych (zaiste, ten sposób egzekucji wydaje się humanitarny w porównaniu do wysysania mózgu, ćwiartowania żywcem etc) czy w gabinecie lekarskim. Swoją drogą ciekawa analogia - idącym do komory gazowej mówiono, że są to łaźnie, a kobieta na morderczej wizycie jest "u lekarza". Okłamujemy ofiary, żeby łatwiej było dokonać egzekucji. Nie ma znaczenia, czy grupę zdefiniujemy posługując się narodowością, umiejętnościami, kolorem oczu, wielkością nosa, wiekiem, rozmiarem etc. Nie ma znaczenia motyw zbrodni. Nic, poza samą zbrodnią.

Tyle na dziś.